lyrics
Pewien człowiek - on co wieczór chodzi ulicami.
Maszeruje, jak pochodnia, brodzi chodnikami.
Wzrok, jak ogień, się wypala, prześladuje go aparat,
rzuca kamieniami w szyby i myśli sobie tak: A a! A A!
A w kominie siedzi popiół - koronuje diament,
na wystawie wielka zguba - dziś ukradli zamęt.
Pod pomnikiem demonstracja - transmituje wielka stacja,
człowiek wkroczył w agitację i krzyczy głośno tak: A a! A A!
W takt modlitwy handel bujny przy straganach kwitnie,
zaraz pod nawałem świętych rzeczy miasto zniknie!
Cuda, dziwy, sztuczne ognie, kryształowe nieba stopnie
i kokardy w leopardy, co grają na dwa. A a! A A!
Dalej skwery i chodniki brudem zaśnieżone
okupują twarze smutne, nad wyraz zmęczone.
A w tramwajach bezruch tonie, ręki nie podają dłonie,
człowiek stoi, obserwuje i krzyczy w myślach tak: A a! A A!
Wtem nad rzeką jakiś okrzyk statki przecumował,
w rynek wstąpił duch anioła - stacje przesterował.
Na drugim rogu ulicy, gdzie siedzieli przemytnicy,
złoto, srebro odkopano, ludzie zakrzyknęli tak: A a! A A !
A ten człowiek, ten, co wieczór chodził ulicami,
złotem wzgardził, srebro pogiął, rzucił diamentami.
Chwycił w dłonie drzewa konar, poszybował nad jeziora.
Auto granatem spowite w pościg rzuciło się tam. A a! A A!
***
Biegną, rzucają słowa, słowa na wiatr
biegną bez celu, rzucają ramię w prawo, w lewo,
nie złapiesz, nie złapiesz...(2x)
Biegną, rzucają słowa, słowa na wiatr
biegną bez celu, rzucają ramię w prawo, w lewo,
nie złapiesz ich nijak.
(eins-zwei-drei-vier!)
credits
license
all rights reserved